czwartek, 25 marca 2010

San Martin de los Andes - Argentyna

Z Mendozy po kilkunastogodzinnej podrozy autobusem znalazlysmy sie w San Martin de los Andes. Po drodze wyszlo na jaw, ze po tym jak poprzedniego dnia wyplacalysmy pieniadze z naszych kart w bankomacie ktos wyczyscil karte Pauliny. Ta informacja popsula nam nieco humory ale Tata Staszek zaczal blyskawicznie procedure reklamacji i mamy nadzieje na odzyskanie skradzionych pieniedzy. Przy tej okazji apelujemy do Was abyscie szczelnie zaslaniali reka klawisze gdy wprowadzacie PIN - Paulina to robi a i tak ktos podejrzal jej PIN lub w inny niecny sposob go pozyskal.
W San Martin trafilysmy do kolejnego godnego polecenia hostelu - Babel.




Hostel powstal w dawnej imponujacej radiostacji. W ogromnej kuchni i jadalni gromadzili sie wieczorami wszyscy goscie - ludzie z calego swiata - potwierdzajac tym samym zasadnosc nazwy owego hostelu. Recepcjonista - brat wlascicielki - tworzyl niesamowity klimat grajac na gitarze, tanczac i spiewajac na srodku kuchni i gotujac pysznosci, ktorymi chetnie nas czestowal.
Paulina wykorzystala dwa dni na zadbanie o swoje zdrowie a ja spacerowalam po miescie i wybralam sie na dwa punkty widokowe.
Oto widok z pierwszego z nich: Mirador Bandurrias:




Mialam szczescie w nieszczesciu - gdy dotarlam na szczyt rozpadalo sie ale poznalam pare Argentynczykow, ktorzy wjechali na gore samochodem i zabrali mnie ze soba w drodze powrotnej. Saludos para Rosana y Gustavo :)




Nastepnego dnia w drodze na kolejny Mirador urzeklo mnie piekne niebo - plus dla brzydkiej pogody:




Na drodze bylo pelno znakow dla samochodow. Niestety tych dla piechorow nie bylo wcale i troche sie pogubilam... Ale takie zgubienie tez ma swoje uroki:




W koncu dotarlam do celu: Mirador Arrayán:




Znalazlam czas na kontemplowanie otaczajacej mnie przyrody, oto efekty:







Zupenie nie spodziewalam ze na takim odludziu znajde piekna “Casa de Té” czyli dom herbaty, w ktorym w nagrode za wytrwala wspinaczke zamowilam sobie pyszna kawe i ciacho czekoladowo-pomaranczowe.








Po zejciu z gor zauwazylam, ze w miecie jest akurat zjazd starych samochodow:




Gdy Paulina lepiej sie poczula wybralysmy sie na plaze nad pieknym jeziorem 3 minuty drogi od centrum miasteczka.




San Martin opuszczalysmy zrelaksowane i chetne do dalszego odwiedzania spokojnych miasteczek i wsi zatopionych w pieknych krajobrazach. W autobusie dopadla nas powazna glupawka, w wyniku ktorej zdecydowalysmy sie na przemyt kilku zabronionych produktow: czosnku, jablka, przypraw - udalo sie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz