wtorek, 11 maja 2010

Kolejna wodna trauma ;)

Kolejnym wodnym szaleństwem w naszym wykonaniu były kajaki górskie.




Spodziewałyśmy się spokojnego przewiosłowanego popołudnia na łagodnej rzeczce Espolón...
Okazało się jednak, że na górskich kajakach nie można się zrelaksować. Wynika to z ciągłego zagrożenia wywrotką. Jest ona o tyle niebezpieczna, że człowiek jest połączony z kajakiem za pomocą bardzo mocno naciągniętej  "faldy" czyli spódnicy, która uniemożliwia wlewanie się wody do środka. Uniemożliwia też ona niestety swobodne wypłynięcie z przewróconego do góry dnem kajaka.




Sztukę uwalniania się z przewróconego kajaka musiałyśmy posiąść w pierwszej kolejności. Jej znajomość gwarantuje bezpieczeństwo. Ćwiczenia polegały na wywracaniu się, a następnie pod wodą: bezpieczna pozycja - z głową do przodu, znalezienie rączki od spódnicy i zdecydowane jej pociągnięcie,wypchnięcie się z kajaka - ruch jak zdejmowanie spodni, a na końcu wypłynięcie na powierzchnię. Brzmi dosyć prosto jednak gdy jest się pod kajakiem, głową w dół - woda wlewa się przez uszy i nos, brak powietrza i co najgorsze - zniewolenie, unieruchomienie przez kajak i spódnice....działa się często bardzo instynktownie i nerwowo - wszystko aby znaleźć się na powietrzu. Dlatego manewr ćwiczy się tak długo aż nie postąpi się zgodnie z instrukcjami.
Potem nauka wiosłowania tak, aby kajak płynął tam gdzie chcemy -  nie jest to tak proste jak w klasycznym kajaku. Każdy ruch ciała - bioder, ramion, nogi znajduje swoje odbicie w kursie łupinki.
Szło nam podobno bardzo dobrze, więc po dwóch godzinach płynięcia instruktor stwierdził, że możemy płynąć na trudniejszą część.




Spływ trwał około 3 godzin, w czasie których, co jakich czas musiałyśmy pokonać różnej trudności rapidy. W czasie jednego z nich Paulinie nie udało się utrzymać kursu -  szlaku, którym płynął instruktor. Dostała się w niebezpieczne i trudne do pokonania wiry, straciła kontrole nad kajakiem i wywróciła się lądując pod kajakiem. Wszystko działo się tak szybko, że nie udało się jej przyjąć bezpiecznej pozycji i zanim zdołała się wydostać z kajaka ryła bródką po kamienistym podłożu. Pamiątka po tym wypadku została do dziś. W brodzie można wyczuć kawałek oderwanej chrząstki...
Mi udało się popłynąć za instruktorem... nie uratowało mnie to jednak od podzielenia losu Pauli. Gdy wydostałam się spod kajaka, okazało się, że mnie woda niesie dalej, a moja łupinka utknęła między skałami i zalewa ją woda. Zajęło mi 10 minut dotarcie pod prąd do kajaka, wtarganie go na śliskie skały i wylanie wody. Mi rzeka na pamiątkę pozostawiła wielkie siniaki na kolanie ;) Paulina była już bezpieczna na brzegu.
Dzielnie pokonałyśmy zaplanowaną trasę ale i z radością wyszłyśmy na końcu na brzeg stwierdzając zgodnie, że wolimy nasze tradycyjne kajaki, w których człowiek nie jest taki uwięziony...
Wieczorem Leo pokazał nam film z mistrzostw świata w kajakarstwie z najbardziej niebezpiecznych rzek świata. Powiem Wam jedno: to banda samobójców!!!! Nie mogę się doczekać jak pokażę Wam ten film po powrocie!!!