środa, 14 kwietnia 2010

Takie sobie Puerto Varas

Dalsza droga zawiodła nas do Puerto Varas. A Puerto Varas nas zawiodło.

W środę 31 marca, po dwóch dniach deszczu, postawiłyśmy na życie nocne...

Warto tu wspomnieć o Pauliny nowej kulinarnej fascynacji. Jej obiektem jest SUSHI. Paulina nigdy nie wiedziała, ze lubi surowe ryby zawinięte w ryż. Uświadomił jej to w Santiago Tierra Latina – nasz tajemniczy przewodnik. Od tego czasu jadamy we wszystkich możliwych sushi barach, które znajdujemy po drodze. Co ciekawe gdy szukamy z mapa w reku kolejnego baru z surowa ryba wśród uliczek nowego miasteczka Paulina włącza tzw przeze mnie "sushi bieg" i żwawo jak nigdy przebiera nogami.




A zatem ruszyłyśmy na podbój Puertovarcianskich barów...








Paula bardzo polubiła "pisco sour" – drink z wódki z winogron, soku z limonki i cukru.
Polubiła do tego stopnia, że całe miasteczko usłyszało w nocy jej piękny śpiew i nietuzinkowy śmiech... wiecie o czym mowie...


Najbardziej w całym Puerto Varas podobały nam się dwie czteronożne siostry – mieszkanki naszego uroczego hostelu Casa Margouya. W dzień naszego przyjazdu Ludzka Mama rudej suni po 4 latach opuściła miasteczko i wróciła do Urugwaju. Pies pogrążył się w ogromnym smutku i tęsknocie. Na szczęście udało się nam zagłaskać jej troski.









W drodze na Wyspe Chiloe (na której miałyśmy spędzić Święta) odwiedziłyśmy Targ Angelmó w nadmorskim porcie Puerto Montt.

Takie serki bardzo nam smakują...
 
 
 
 
Ale takich żyjątek nie możemy przełknąć...
 
 
 


 

Pożegnanie z Rupanco

W poniedziałek 29 marca w bardzo dobrych nastrojach opuściłyśmy Las Gaviotas.




Spędziłyśmy tam jedne z najlepszych chwil naszej dotychczasowej podróży.






W czasie 40 minutowego rejsu Paulinie przychodziły do głowy różne pomysły...





Tak sobie myślę, ze wrócę w to zaczarowane miejsce za wielka słodka woda...