piątek, 18 czerwca 2010

Szybki trekking w Chalten i wio w stronę Calafate

Gdy obudziłyśmy się rano w pięknym Chalten położonym między wielkimi masywami górskimi wiedziałyśmy, że nie mamy wiele czasu na wyprawę w góry. O 18:00 odjeżdżał nas autobus do Calafate. Postanowiłysmy jednak ruszyć kości zastane podczas uwięzeinia w Bajo Caracoles i ruszyć na szlak.
Chalten słynie z pięknej góry Fitz Roy. To szczyt wulkaniczny położony w Parku Narodowym Los Glaciares w Patagonii, pokryty wiecznymi śniegami i lodowcami. Jest to iglica skalna o wysokości 3375 m n. p. m. po raz pierwszy zdobyta została w 1952 roku.
O wspinaniu się na szczyt Fitz Roya nie było mowy ale punkt widokowy, z którego można go podziwiać był w zasięgu naszych nóg...





Po godzinie marszu i zwiększania naszej wysokości n.p.m. zaskoczyła nas zima i jej wytwory :)



Fitz Roya zobaczyłyśmy po raz pierwszy znad Laguny Capri...






Ten charakterystyczny kształt rozpozna każdy miłosnik południowoamerykańskich gór.




Atak na fotografa :)




Aby tradycji stało się zadość: siostrzany samobój :)



A to już widok z Mirador - czyli z punktu widokowego:



W drodze powrotnej... proporcje, abyście wiedzieli jak ogromna jest natura w Ameryce Południowej :)



Wsiadając do autobusu poznałysmy parę Polaków. Mieszkali razem z nami w Hostelu Pionieros del Valle ale nie wpadliśmy na siebie poprzedniego dnia. No i się zaczęło... wielkie gadanie.
Okazało się, że Marta & Bartek z Warszawy już od dwóch lat okrążają świat. Nie często spotykali  Polaków [podobnie jak my] w czasie swojej podróży więc z obopólną przyjemnością wymienialiśmy się historiami i anegdotami ze szlaku w naturalny sposób ciesząc się wspólną "polską perspektywą i dziedzictwem społecznym". Nasze żywe rozmowy zupełnie rozstroiły nerwowo siedzącego obok Amerykanina... aby ocalić jego otłuszczone serce przesiedlismy się na tył autobusu.
Droga minęła błyskawicznie a widoki zza okna były takie...






Nasi nowi znajomi mieli już sprawdzony hostele w Calafate więc nie musiałyśmy szukac noclegu. Po zameldowaniu się w sąsiednich pokojach wybraliśmy się wspólnie do najlepszej restauracji w Calafate.
To był ostatni wieczór Marty & Bartka w Argentynie i postanowili nacieszyć swe podniebienia argentyńską wołowiną.
"La Tablita" oczarowała nas kuchnią i atmosferą... a może to po prostu wyśmienite towarzystwo było gwarancją tak udanego wieczoru... oraz oczywiście pyszne wino
Zamówiliśmy mix mięs dla dwóch osób, którego nie bylismy w stanie dokończyć nawet w 4 osoby [średnia porcja mięsa na osobe w Argentynie to 1 kg!!!!].
To był bezcenny wieczór :)
Mam nadzieję, że nie po raz ostatni spotkałyśmy M & B bo tacy ludzie na prawdę inspirują.