Namówiłyśmy nasza koleżankę z pokoju, aby pojechała z nami...a ta koleżanka była Mariah Carey!!!
Pięknie się w trójkę prezentowałyśmy z tym profesjonalnym ekwipunkiem, prawda?
My jeździłyśmy na rowerach, a ta dziewczynka na swoim psie. Mam nadzieje, że przekonałam ja, że to nie jest najlepsza zabawa...
Po przejechaniu 32 kilometrów miałyśmy dotrzeć do Cucao gdzie znajduje się park . Tam planowałyśmy dwugodzinny trekking.
Rowery działały bez zarzutu…było tylko jedno ALE: męskie siodełka. Po 20 minutach tak nas bolały pupcie, ze musiałyśmy owinąć siodełka zdjętymi bluzami i tym samym przystosować je do damskiego użytku ;) troszkę pomogło :)
Pierwszy odpoczynek - na pomoście.
Największa atrakcja w czasie wycieczki - prosiaczki!!!
Właściciel rowerów twierdził, że nie będziemy musiały pokonywać dużych wzniesień. Ojjjj…jak bardzo nas okłamał.... Ale bylysmy dzielne i miałyśmy dużo energii dzięki porannemu obżarstwo ;)
Tak sobie myślę, ze może kiedyś kupie sobie taki kawałek ziemi jak poniżej, postawie na nim drewniany domek i zaproszę wszystkich obserwatorów naszego bloga... ;) (SE VENDE = na sprzedaż - przyp. red.)
W czasie błogiego odpoczynku na plaży...
...usłyszałyśmy nagle dziwny świst. Okazało się, ze pękła dętka w Pauliny rowerze. Udało nam się ja nawet wymienić ale nie dało się napompować i Paula końcówkę trasy pokonała już na 4 kolkach.
Nie miała jednak czego żałować. Po takim dłuższym odpoczynku pupy bolały ze zdwojona sila!!!!
Z powodu dętkowej przygody dotarłyśmy do parku późno.
Szybko obeszłyśmy planowana trasę – tzw. ścieżkę edukacyjna ;)A potem przez rozlegle i zabłocone pola poszłyśmy na oddalona o kilka kilometrów plażę.
Miałyśmy ogromne szczęście załapać się na zachód słońca.
Na bezkresnej plaży bylysmy tylko my,
ptaki,
porzucona kotwica...
i muszelki... dla Ciebie Adamku... miauuuu (Adamek dziękuje :* - przyp.red)
Gdy wracałyśmy bylo juz prawie ciemno i bardzo magicznie. To była piękna Niedziela Wielkanocna :)